Advertisement

Main Ad

Laponia w złocie i we mgle

Od początku wiedziałam, że jeśli tylko nie będzie padać, to wyskoczę na jeden dzień do parku narodowego Abisko, oddalonego od Kiruny o niespełna sto kilometrów. Prognozy były pomyślne, bo choć w Kirunie co rusz kropiło, to Abisko jest znane z bardzo dobrych warunków meteorologicznych. W końcu to najpopularniejsze miejsce w Szwecji do polowania na zorzę polarną. Ja nie zamierzałam jednak tam siedzieć do wieczora - miałam w planach kilkugodzinny hiking po parku narodowym. Od rana miało być pięknie i słonecznie, więc kiedy wysiadłam z busa i rozejrzałam się dookoła, przyszło mi do głowy jedynie: "no ale jak to...?".
Słońce niby gdzieś tam było, delikatnie przebijało się przez grubą warstwę mgły... Temperatura ledwo przekraczała zero stopni, więc szybko zaczęłam się telepać w otulającym mnie wilgotnym powietrzu. Zajrzałam do turiststation - czegoś w rodzaju schroniska turystycznego, by wybadać, który szlak jest najlepszy na kilkugodzinną wędrówkę. Pani z recepcji rozłożyła przede mną niewielką mapkę parku i wskazała jedną ze ścieżek, nad którą zaznaczono wielkimi literami szlak letni. Przyszła mi na myśl pogoda na zewnątrz... lato to tu się już dawno skończyło. Kobieta nie rozumiała jednak moich wątpliwości - przecież nie ma śniegu. A skoro nie ma śniegu, to jest lato, prawda? ;)
Weszłam na most prowadzący ku polecanemu przez nią szlakowi. Podobno są stamtąd naprawdę niezłe widoki. No nie wiem, widok gęstej mgły jakoś mnie nie przekonuje. Spróbowałam podejść parę kilometrów w tamtym kierunku, ale nie czułam się komfortowo. Na kilkanaście metrów wokół mnie była biała ściana, stopy ślizgały mi się w błocie, a trasa niemal cały czas biegła pod górkę. Poza tym było... cicho. Cicho i pusto, tak jakoś niepokojąco.  Moja wyobraźnia natychmiast zaczęła mi przypominać teksty o żyjących tu dzikich zwierzętach czy historię kolegi z pracy zaatakowanego w lesie przez łosia. A ja tu łażę sama, bo innych turystów przy tej pogodzie nie spotkałam w ogóle i tak jakoś wędrówka przestała mi sprawiać przyjemność.
W takiej sytuacji zdecydowałam się zawrócić i wybrać nieco bardziej przystępny szlak. Celem było niewielkie jeziorko, do którego można dotrzeć, wędrując Szlakiem Królewskim. Kungsleden został stworzony na początku XX wieku przez Szwedzki Związek Turystyki (STF) - cała trasa dzieli się na dwie części: północną i południową. Północna startuje właśnie w Abisko, liczy sobie 440 km i jest uważana za bardziej wymagającą. STF umieściło na szlaku domki i schroniska, a także pola namiotowe, by wędrujący mieli gdzie się zatrzymać na noc. Jeśli dane mi będzie kiedyś wrócić w te okolice latem, to przejście choć części północnego odcinka Kungsleden znajduje się już na mojej Bucket list :).
Im dłużej idę, tym mgła coraz bardziej opada, a nad głową powoli zaczyna przebijać niebieskie niebo. Wciąż jednak trudno o te tak zachwalane widoki... Idę wzdłuż rzeki i tylko wyobrażam sobie, jak pięknie tu musi być, kiedy całość rozświetla słońce. Park narodowy obejmuje obszar 77 km² i został założony już w 1909 roku - to jeden z pierwszych parków narodowych w Szwecji. Już sto lat temu zdawano sobie sprawę, że lapońska przyroda jest niesamowita i zdecydowanie trzeba ją chronić... :)
Nad jeziorem zatrzymałam się na dłużej, czekając aż mgła zupełnie opadnie. Choć wcześniej przez kilka godzin było zupełnie biało, teraz rozjaśniało się w niesamowitym tempie. Ze zdumieniem patrzyłam na pojawiające się przede mną góry. Niby wiedziałam, że one gdzieś tam są, ale wcześniej moja wyobraźnia jakoś nie dopuszczała do mnie świadomości, że dookoła jest coś jeszcze poza lasem... Jeszcze piętnaście minut wcześniej ponad lasem była tylko mleczna ściana, teraz widzę tam niebieskie niebo i pokryte śniegiem szczyty. Brązowo-szare wcześniej drzewa w słońcu zaczynają mienić się złotem. Mam wrażenie, że Laponia specjalnie przywitała mnie tą ponurą mgłą, by potem spotęgować efekt zachwytu. Bo jak tu się nie zachwycać?
Wracam tą samą ścieżką, którą przyszłam nad jezioro, ale mam wrażenie, że to zupełnie inna droga. Bez mgły i na słońcu temperatura podniosła się o dobre dziesięć stopni, więc czapka i rękawiczki szybko wylądowały w plecaku, a zimową kurtkę natychmiast rozpięłam. Stanęłam na wzgórzu, z którego wcześniej obserwowałam kanion i nie poznaję tego miejsca. Jak bardzo zmieniła się rzeka, gdy mgła opadła!
Laponia kompletnie skradła moje serce w tak krótkim czasie. Góry, rzeka, kolory jesieni... Specjalnie starałam się tak wcelować wyjazd, by północna jesień mogła nabrać barw, ale żeby jeszcze nie było śniegu. Nie sądziłam, że trafię tak idealnie! Choć nie było to zbyt wygodne, właściwie cały czas niosłam aparat i statyw w rękach, bo zupełnie nie opłacało się ich chować do plecaka ;)
Pamiętacie jeszcze ten most, który pokazywałam na początku? Pani w turiststation mówiła, że warto iść tamtym szlakiem. Teraz dopiero mogłam go zobaczyć! Gdybym przyjechała później i wybierała trasę już bez mgły, na pewno bym się na nią zdecydowała - wspinaczka na szczyt i podziwianie widoków stamtąd. Jednak we mgle wolałam iść bardziej po równym, więc nie żałuję decyzji. W końcu pięknych widoków i tak mi nie brakowało.
Mogłam zostać w Abisko do wieczora i wracać ostatnim (jedynym?) autobusem do Kiruny, ale zdecydowałam się na wcześniejszy pociąg - nie tylko dlatego, że był prawie trzy razy tańszy ;). Ale widoki z okien pociągu to już zupełnie oddzielna bajka... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze